Wywiady
David Gilmour

Nowy album Davida Gilmoura, Rattle That Lock, to kontynuacja płyty On An Island wydanej w 2006 roku. Artysta opowiedział nam o tym jak powstają jego piosenki, w jaki sposób nagrywa, a także dlaczego materiał demo jest tak ważny w procesie tworzenia. Nie zabrakło również szczegółów dotyczących sprzętu, który towarzyszył Gilmourowi w studio.

2016-02-19

Już od "5 AM", otwierającego nową płytę Gilmoura, da się wyczuć refleksyjność. W grze artysty zawsze było słychać pewną intymność. "5 AM" niesie za sobą coś jeszcze głębszego. Gilmour w mistrzowski sposób wydobywa z dźwięków swoistą tęsknotę. Siedząc w londyńskim pubie artysta bardzo angażuje się w naszą rozmowę i wydaje się być w świetnej formie. Zarówno Jon Carin, klawiszowiec, z którym muzyk współpracuje od przeszło 20 lat, a także jego żona, pisarka Polly Samsong, ostrzegali nas, że legendarny gitarzysta nie jest zbyt rozgadaną osobą. Trafiliśmy chyba na wyjątkowy dzień. W kwestii Rattle That Lock, procesu twórczego oraz niepowtarzalnej gry na gitarze Gilmour okazał się być prawdziwą skarbnicą wiedzy…

Od wydania ostatniej solowej płyty artysty minęło dziewięć lat. Promocji albumu towarzyszyła długa trasa koncertowa, obejmująca w całości wyprzedane koncerty na całym świecie. W 2008 roku ukazał się również pakiet CD/DVD: Live in Gdańsk, który, oprócz występu w stoczni, zawierał szereg dodatków. A później… cisza w eterze, którą przerwała niespodziewana informacja o ostatnim albumie Pink Floyd (The Endless River), który miał być czymś w rodzaju epitafium zespołu po śmierci Ricka Wrighta. Dopiero po tych wydarzeniach David Gilmour mógł ponownie skupić się na swojej solowej karierze. Pytamy więc, czemu na kolejną płytę musieliśmy czekać aż 9 lat.

"Tak… to już 9 lat. Moja kariera była bardzo długa i wymagała ode mnie ogromnych nakładów pracy. W tej chwili nie pracuję już w takim tempie jak za czasów mojej młodości. Teraz działam do momentu, w którym wszystko nabierze odpowiedniego rozpędu. Najwidoczniej w końcu pojawił się odpowiedni czas na wydanie kolejnej płyty."

Przez kilka minut rozmawiamy o The Endless River. Pytamy, kiedy tak naprawdę Gilmour rozpoczął pracę nad Rattle That Lock."Bardzo trudno zdefiniować punkt początkowy, jeśli chodzi o proces twórczy. Nad częścią tych piosenek pracowałem od lat. Stopniowo zacząłem zbliżać się do miejsca, w którym mogłem powiedzieć: "Tak, właściwie jestem już blisko czegoś, co można przekształcić w album". I w chwili, kiedy poważnie wziąłem się do pracy, na tapecie pojawił się projekt The Endless River. Odłożyłem więc plany na półkę i przez kilka miesięcy ciężko pracowałem nad materiałem Pink Floyd. Ale jak sami widzicie, w końcu się udało."

Na Rattle That Lock rozpoznajemy charakterystyczne dźwięki, które są wizytówką Gilmoura, urozmaicone jednak odrobiną jazzu i bardziej nowoczesną, wygładzoną strukturą utworów. Na płycie słychać zarówno wpływy Pink Floyd, jak i wcześniejszych, solowych dokonań Gilmoura. Z całą pewnością artysta wychodzi jednak z cienia swojego zespołu, jasno zaznaczając swoją niezależność. Spytaliśmy, czy autor Rattle That Lock ma podobne odczucia. "Wydaje mi się, że wszystkie nasze doświadczenia, a także projekty, przy których pracujemy, podświadomie wpływają na nas w ten lub inny sposób. Nie potrafię jednak jasno określić jakichkolwiek zależności. To chyba niemożliwe i nie mam pojęcia co i w jakim stopniu wpłynęło na powstanie tego albumu. W danym momencie tak po prostu zadziałały moje palce i umysł. Nie potrafię tego wytłumaczyć w żaden inny sposób".

STARY RECORDER OD SONY


Kiedy zaczęliśmy rozmowę o tym, jak powstawało wczesne demo Rattle That Lock, Gilmour znacznie się ożywił, przypominając sobie o tym, jak niektóre partie, nagrane iPhonem, wylądowały na ostatecznym miksie płyty. "Niezależnie od tego, czy chodzi o gitarę albo pianino, w dzisiejszych czasach każdy dźwięk mogę zarejestrować na moim iPhonie. Wcześniej służył mi do tego odtwarzacz MiniDisc. Jeszcze wcześniej kasetowy dyktafon i Bóg wie co jeszcze… Dzięki temu nigdy nie zapominam o nawet najmniejszym fragmencie muzyki, która gra mi gdzieś w głowie. Oczywiście dziewięć na dziesięć takich pomysłów idzie do kosza. Słuchając ich po jakimś czasie myślę: "Boże, to zupełnie nie to". Ale to naprawdę wiele ułatwia i pomaga w całym procesie twórczym".

Zapytaliśmy, co dzieje się później z materiałem demo, a także w jaki sposób Gilmour wybiera pomysły, które mają być kontynuowane. "Przekazuję je do Phila Manzanera!" odpowiada Gilmour, czemu towarzyszy serdeczny śmiech. "Miałem około 200 małych fragmentów. Naprawdę drobne pomysły, nad którymi można by dopiero pracować. Phil wybrał 30 z nich i dopiero wtedy skupiliśmy się na tym, które z nich warto rozwinąć. Zostało około dziesięciu. Mieliśmy jednak całą masę innych świetnych pomysłów, które wykorzystywaliśmy, kiedy coś nie chciało się kleić. Phil okazał się tu nieoceniony. Wszystkie te małe kawałki były idealnie zorganizowane w jego głowie, dzięki czemu rozwiązania przychodziły naprawdę szybko. To było niezwykle pomocne".

Jedna z piosenek swoją energią zaskoczyła nawet samego Gilmoura: "Większość utworów wypełnialiśmy prostą perkusją, która na szybko powstawała w programie Pro Tools. Dopiero później w studio pojawiał się Stevie DIStanislao, który poświęcał kilka dni na to, żeby nagrać dla mnie dziesiątki różnych ścieżek." Jednak w przypadku The Girl In The Yellow Dress było inaczej… "Ten utwór stworzyliśmy z jazzowym trio. Zaangażowaliśmy Joolsa Hollanda. Nie było go jednak w oryginalnym składzie trio. Na basie grał Chris Laurence, na perkusji Martin France, a na gitarze John Parricelli. To oni zagrali w pierwszej wersji utworu. Później nagraliśmy to jeszcze raz w Abbey Road z Joolsem Hollandem, Rado Klose i paroma innymi osobami. Dzięki temu mogłem wybrać najlepsze ścieżki i podmienić je w nagraniu. To był jeden z niewielu przypadków, kiedy komponowaliśmy utwór na bazie "żywych" bębnów.

Czy David Gilmour tęskni za czasami nagrywania na żywo, kiedy przede wszystkim liczyły się interakcje w studio, generujące dynamikę i kreatywność twórców? "Wciąż myślę o tym, że chciałbym to zrobić z żywym zespołem, w jednym wielkim pokoju, gdzie możemy od razu nagrać wszystkie kawałki. Później jednak dochodzę do wniosku, że to, co nagraliśmy, jest naprawdę dobre i trudno byłoby to przebić. Za każdym razem planuję, że uda się to zrobić na kolejnej płycie."

Wielu muzyków twierdzi, że trudno jest uchwycić klimat oryginalnego demo na gotowej płycie. Jak jest w przypadku Davida Gilmoura? "Tak, to prawda. W demówkach piosenki A Boat Lies Waiting wykorzystaliśmy pianino, które tak naprawdę nagrałem w domu przeszło 10 lat temu! Wykorzystałem do tego śmieciowy stereofoniczny recorder MiniDisc od Sony. Kiedy jednak przeniesie się takie nagranie do Pro Toolsa, a następnie wyczyści, wyrówna, usunie wszystkie fałsze i podbije bas, okazuje się, że brzmi to naprawdę dobrze. Nie wyobrażam sobie, że takie dźwięki można czymkolwiek zastąpić. Na A Boat Lies Waiting możecie usłyszeć mojego syna. Obecnie ma 20 lat. Wtedy miał zaledwie trzy miesiące. To chyba mówi wszystko o tym, ile lat trzymałem niektóre pomysły w szufladzie!"

WHAMMY CZEKA NA LEPSZE CZASY


Znając sekret starego recordera od Sony, przechodzimy do tematu gitar na Rattle That Lock. Gilmour znany jest ze swojej niechęci do analizowania jego sposobu gry oraz kwestii inspiracji. Nasze pytania okazały się jednak trafione. Artysta chętnie odpowiadał, dodając również kilka ciekawostek na temat swojego sprzętu. "Wydaje mi się, że za każdym razem szukam po prostu właściwego brzmienia oraz pewnego wyczucia, które dopasują się do utworu, nad którym w danym momencie pracuję. Czasami trudno to osiągnąć. Nie sądzę jednak, żeby na tej płycie pojawiło się coś nowego lub w jakikolwiek sposób innego od tego, co grałem wcześniej. Obecnie rzadziej korzystam z kostki. Nie potrafię jednak wyjaśnić, dlaczego częściej gram palcami. Widocznie tak musi być i już. Być może to wpływa na pewne różnice w brzmieniu. Nie jest to jednak coś, nad czym kiedykolwiek się zastanawiałem lub celowo wykorzystywałem, aby osiągnąć jakiś efekt."

Kiedy zwracamy uwagę na nieskazitelne brzmienie gitary akustycznej na Faces Of Stone, które wyróżnia się na tle całego albumu, Gilmour opowiada nam o gitarze, którą wykorzystał podczas nagrań. "Wydaje mi się, że to ten sam akustyk, którego używałem na Wish You Were Here. Wrócił w starym, dobrym stylu." Phil Taylor, wieloletni techniczny Gilmoura, powiedział, że artysta znowu wrócił do swojego legendarnego, czarnego Strata. Zapytaliśmy więc, czy instrument pojawił się również na nowej płycie oraz jakie inne gitary towarzyszyły mu w studio.

"Tak, często używałem tej gitary. Innym instrumentem, który pojawił się w studio, był czarny Gretsch Duo Jet, który na Rattle That Lock pojawia się równie często, co wspomniany Stratocaster. To naprawdę stara gitara. Ten wiekowy instrument ma w sobie bardzo dziwny rodzaj dźwięku hi-fi z piękną górą. To brzmienie naprawdę go wyróżnia. Nie mam jednak pojęcia, skąd bierze się ten efekt. Próbowałem kupić drugą gitarę, aby towarzyszyła mi w trasie. Szukałem wśród takich samych i nowszych. Niestety, czegoś im brakowało. Ta ma w sobie coś, czego nie da się w żaden sposób zastąpić. Gdy na scenie pęka mi struna, zamieniam ją na podobny model, jednak to już zupełnie inna liga. I naprawdę nie mam zielonego pojęcia dlaczego właśnie te przystawki, razem z tą konkretną "dechą", dają to cudowne brzmienie hi-fi. To naprawdę niezwykłe." "Na płycie wykorzystywałem też Gibsona Goldtop, który pojawiał się w Another Brick In The Wall. Nie jest to jednak dokładnie ta sama gitara. W niektórych utworach pojawił się również mój stary Esquire."

SPYTALIŚMY TEŻ O WZMACNIACZE


"Wypróbowałem naprawdę wiele różnych wzmacniaczy. Mój stary Fender Twin to urządzenie, które jest mi naprawdę wierne. Korzystam również z combo Hiwatt. Z tego co pamiętam, ma ono 50 wat. Używam też kolumny Yamaha z obrotowymi głośnikami. Te brzmienia miksuję później z innymi dźwiękami." Niestety, David nie mógł przypomnieć sobie o innym sprzęcie, który pojawił się w studio podczas pracy nad Rattle That Lock. "Inne wzmacniacze… Naprawdę nie pamiętam. Na większości z tych, które wykorzystuję, nie ma nazwy. Jeden zamknięty jest w drewnianej obudowie, jednak nie przypomnę sobie, jak się nazywa. (prawdopodobnie chodzi o Alessandro Redbone Special - dop. red.) To właśnie z tego wzmacniacza korzystałem podczas nagrywania solówki w utworze The Endless River."

Artysta śmieje się, dodając, że nie ma głowy do kwestii technicznych. Bardzo chętnie mówi jednak o efektach, z których korzysta. "Na Rattle That Lock ani razu nie pojawił się DigiTech Whammy", deklaruje Gilmour, kiedy zwracamy uwagę na charakterystyczne brzmienie, które bardzo często przewijało się przez On An Island. "Kilka razy próbowałem wykorzystać Whammy na tej płycie, jednak efekt nie pasował mi do całości. Widocznie nie było tu dla niego miejsca". "Od kilku lat nie korzystałem też z Big Muff. Nie pojawił się on na tej płycie i wydaje mi się, że na On An Island również go nie było. Przester, z którego korzystam obecnie, to (BK Butler) Tube Drive. Najczęściej podpinam do niego kompresor. Mimo tego brzmienie wciąż jest nie do końca czyste. W kilku utworach, gdzie wykorzystywałem kompresor, głośność na wyjściu była odrobinę przesterowana. Ogólnie rzecz biorąc, zazwyczaj kręcę gałkami, dopóki wszystko nie zabrzmi tak jak powinno."

Pytamy więc o podejście do kwestii brzmienia na nadchodzących koncertach, co wprawia Gilmoura w duże rozbawienie. "Nie pamiętam, z jakiego sprzętu korzystam, jeśli o to wam chodzi. Po prostu nie pracuję w ten sposób. Wychodzi na to, że powinienem popracować nad jakimiś notatkami i jakoś to uporządkować. Obawiam się jednak, że w moim przypadku to i tak nie wyjdzie. Kiedy idę na próbę, staram się wykręcić coś, co brzmi podobnie do oryginału. Na scenie po prostu wciskam określony przycisk na moim pedalboardzie i trzymam się tego, co w moim odczuciu oddaje właściwe brzmienie".